MÓJ PIERWSZY TEKST

Ciche kroki niemego spaceru. Powolne, niemalże bezszelestne jak zresztą wszystko czym się było. Biegający po oknach wzrok niecierpliwie szuka siebie. Widok swego odbicia w mijanych witrynach sklepowych gwałtownie odrzuca spojrzenie w nieokreślone miejsce. Zimno nocnego wiatru przestało być odczuwalne a przenikająca wilgoć już nie dokucza. Pomarańczowe światło ulicznych latarni, tak ciepłe i przyjazne przywołuje swymi promieniami innych ludzi, ale ich także już nie ma. Niebotyczna cisza podnosi swe larum. Atakuje zewsząd nie dając nawet na chwilę odpocząć. Ćmi, kłuje, jest nieznośna, niestrawna, bezlitosna. Boli. Oczy dalej rozpaczliwie, na oślep rzucają kamieniami spojrzeń. Nigdzie nie ma swego odbicia. Nie ma nikogo, nikt nie patrzy. Ulica staje się węższa, ciemniejsza, bardziej przypominając szczelinę między budynkami które nieme, pragną tylko zgnieść cokolwiek co znajdzie się między nimi. Zrodzony wyobraźnią ścisk staje się coraz bardziej odczuwalny. Oczy patrzą z niepokojem zaś oddech staje się szybszy, nerwowy. Świecących okien jest coraz to mniej. Nagle w jednym ukazuje się jakaś sylwetka! Jest! Tak! Wyciąga dłoń!. Nie!? Nie! Nie…. Pojawił się tylko by poprawić firanki a w następnej chwili zniknąć. Znikł, rozpłynął się. Nie ma….Nie ma… Znowu. Jednakże to nie koniec otaczającej zewsząd sieci ulic. Sieć ta jest ogromna, rozległa a okien w nich nie brakuje. Tymczasem sieć nadziei przeradza się w tę, która definiuje jej istotę – z wolna oplata, zapętla, krępuje coraz bardziej i bardziej by w swej gęstwinie pogrążyć w bezruchu a ostatecznie wyrwać ostatni oddech, zdusić, unicestwić. Na nic się zdaje próba powrotu. Zrywanie oplotu jest groteskowe – za późno. Z początku ciche kroki stają się bardziej wyraziste i głośne. To jedyny dźwięk w tym niekolorowym, monotonnym otoczeniu. Jest tak przeraźliwie cicho dookoła. Potworny, nie do zniesienia bezgłos bijący z każdej ze stron świata i okropny, porażający krzyk w środku. Choć tak donośny i rozrywający to jednocześnie niesłyszalny. Co więcej – nikt go słyszeć nie chce a niekiedy nawet nie potrafi. Można stać tuż obok i nie usłyszeć absolutnie nic. Taki krzyk da się jedynie zobaczyć. Widać go w szaleństwie oczu, rwanym głosie, w niepewnej, rozczłonkowanej i chaotycznej mowie, drżeniu dłoni, trupim wyrazie twarzy. Ukaże swoją postać tylko temu kto sam choć raz w życiu krzyczał. Wówczas staje się widzialny a ukazując swe oblicze oplata strachem którego przenikliwość jest najpotworniejszą formą bólu z jakim się zetknęło. Tak właśnie wygląda spotkanie z tym krzykiem. Niszczy każdą komórkę, zabija każdy nerw, każdą myśl. Coraz bardziej zaczyna być odczuwalna bezlitosna ucieczka czasu. Przestrzeń zaczyna się chwiać. Pojedyncze okna jakby za tchnięciem szaleństwa zrywają się do okrężnego lotu. Przenikająca cisza wirującego otoczenia wraz z wewnętrznym krzykiem poczynają rozrywać wątłe ciało. Ból na granicy obłędu miota nim bez opamiętania. Następuje pierwszy upadek. Paniczny wzrok szuka ratunku w czymkolwiek jednakże nie ma nikogo ani niczego co mogło by przynieść pomoc. Ciało ofiarnie podrywa się, lecz po kilku krokach ponownie upada na brudną, zaniedbaną ulicę. Nagle oddech wstrzymał się. Powietrze w jednej chwili doznało przemiany w nie dający się wciągnąć w płuca kamień. Stało się barierą, przeszkodą nie do pokonania. Ciało zaczyna się dusić, miotać. Taniec konwulsji z każdą sekundą zbiera ogromne żniwo przerażenia. Następnie skręca się, pragnie krzyknąć lecz ścisk jest tak mocny, że uchodzi ledwie słyszalny syk. Otoczenie ciemnieje. Ciało na skutek wyczerpania staje się coraz bardziej bezwładne, niczym balon z którego uszło powietrze. Nadciągający mrok bezsiły i bezradności przerywa w końcu pierwszy haust wdychanego powietrza. Po chwili pojawiają się kolejne. Naraz wyrywa otoczeniu jeden niezwykle zimny i głęboki wdech. Po nim następuje seria mniejszych, bardziej płytkich. Teraz leży tak bezradne, bezbronne, pogrążone w swej marności. Przestrzeń wyłania się z ciemności coraz to ostrzejszym konturem. Ciało delikatnie podnosi się, opiera o obdrapany, zeszpecony mur. Nie czuje zimna. Trwa to chwilę. Poprzecinane czerwienią żyłek oczy zaczynają się powoli rozglądać niepewnie i badawczo. Przeraźliwa cisza miasta zostaje naruszona przez nierytmiczny, cichy stukot. Dźwięk początkowo na granicy wątpliwości wzmaga się a będąc coraz bardziej wyraźnym sugeruje zbliżanie.Tętno staje się mocniejsze, powierzchnia czoła lekko marszczy a głowa nieco skręca by lepiej słyszeć ów dziwny, jakby znajomy odgłos. Siedzące pod murem ciało napina się niepewne w oczekiwaniu na spotkanie z nieznajomym. Każda sekunda wyczekiwania wzmaga napięcie i podejrzenia. W swej nieokreśloności jest bardziej nieznośna powodując wzrost podniecenia oraz niepewności. Czekanie i coraz głośniejsze kroki dręczą powodując przyśpieszony oddech. Po podskakującej nerwowym tętnem skroni spływają krople potu. Nie wiadomo skąd kroki nadciągają bowiem echo odbijając się od płaszczyzn budynków wywołuje mękę dezorientacji. Napięcie sięga zenitu. Raptem z małej wnęki po lewej stronie, z miejsca najmniej spodziewanego pojawia się niedbale opatulona płaszczem postać. Jej białe z przerażenia oczy rzucają chaotycznie spojrzenia po zastałym otoczeniu. Chaotyczne kroki ustają pod wpływem niepewności kierunku obranej drogi. Lęk jaki w tej sekundzie ogarnął półsiedzące na ziemi ciało powoduje, że odruchowo cofa się ono w akcie ucieczki, lecz mur za plecami brutalnie niweczy ten zamiar. Wywołany tym ruchem szmer natychmiast przyciąga biel spojrzenia przybyłej postaci. Nagle wzrok obu spotyka się i w tej samej chwili do skulonej pod murem sylwetki dobiega porażający, upiorny oraz rozszarpujący krzyk! Dokładnie ten sam! Jak rażone prądem ciało rzuca się konwulsyjnie szukając jakiejkolwiek sposobności by uciec od tortury wrzasku. Wytrzeszczone z przerażenia oczy ujrzały coś co zabolało tak bardzo iż bezmiar męki jest nie do zniesienia. Lico twarzy okrył pergamin trwogi. Po raz kolejny panika swym rozmiarem pozwoliła tylko na wydanie jęku z popękanych, sinych ust. Resztką sił przesyconych strachem ciało poderwało się z brudnej ziemi i gwałtownie rzuciło na oślep w ciemną, wąską uliczkę. Roztargniony obłędem ludzki zarys szybko zniknął w czerni ciasnej szczeliny między budynkami a hałas jej kroków słyszalny był jeszcze przez krótką chwilę by ostatecznie rozpłynąć się w ciszy jaka wypełniała całe miasto tej nocy…