To jest miejsce cieni. Byłem tam niedawno. Na chwilę. Miejscem tym jest starość. To ona pisze jego regulamin i wszyscy jej tam tylko usługują. Ona sama zaś zagląda prosto w oczy – bezwstydnie, po chamsku. Zagląda pomimo, iż nie patrzy wprost. Patrzy poprzez obserwującego, z dumą, pewnością siebie – bezwzględnie. Starość wnika wgłąb człowieka czyniąc go fizycznie i psychicznie wrakiem czekającym na swą kolej – kolej na spotkanie z inną przyjaciółką starości – śmiercią. Starość jest częścią tylko nielicznych, wybranych wedle niepisanych prawideł i szeroko rozumianego szczęścia. Wiąże wtedy ciasno, boleśnie, jak stale zaciskający się drut kolczasty. Pazernie, bo jako część jest wściekła, że tylko tyle może. Nigdy nie puszcza. Jednakże w przeważającej większości starość jest całością, jest stanem. Wówczas panoszy się bez żadnych ram i barier. Tu, w starości nie istnieje słowo „godność”. Nie można na przykład godnie wybrać chwili spotkania z jej drugą przyjaciółką – śmiercią, lecz tylko- jak w rosyjskiej ruletce – biernie czekać na swój koniec. To czekanie widać na twarzach cieni, którzy nie tak dawno byli wulkanami znienawidzonej przez starość młodości. Teraz cienie czują się gorsze, upodlone. Upodlone tym bardziej, im zderzają się z kimś młodszym. Przykładowo zetknięcie z rodziną z jednej strony przynosi światło, ale z drugiej potęguje świadomość, że oto one, cienie są już tylko cieniami. Kropką na końcu, niekiedy bardzo krótkiego zdania. Uczucia te manifestują się choćby w fizycznej niewydolności. To ona brutalnie i – co gorsza – publicznie zderza cienie z oczywistościami codziennej normalności, jawiącymi się teraz jako wyżyny ludzkiej egzystencji. Jak podle może się czuć cień, wabiony zapachem jedzenia, który to wręcz czołga się z głodu na swym wózku inwalidzkim centymetr po centymetrze, tempem uwłaczającym wszelkim wspomnieniom czy widniejącym zdjęciom nad łóżkiem sprzed lat . Podłość codzienności wyznacza nowe standardy, w których nieporadność somy nie pozwala nawet unieść głowy, ukazując resztki ludzkiej dumy, jaka należy się po odbyciu kary zwanej życiem. Poniżony, opluty, zmuszony głodem cień, nieporadnie porusza się skuty i związany swym truchłem ku stołówce, by w swej zgarbionej postaci jeść pochylony jak świnia nad korytem, nie mogąc jednocześnie spojrzeć na kompana po drugiej stronie stołu. Nawet to jest zbyt wiele dla starości która krzywi, garbi, trumnieje każąc patrzeć z zazdrością na kolorowy świat z ekranów telewizora, nie pozwalając często sięgnąć oczami przez okno, bo nagle okazuje się ono być umieszczone za wysoko, albo świat za nim jawi się jako rozmyta plama. Teraz rozumiem, dlaczego niektórzy stawiają znak równości pomiędzy życiem a śmiercią. Starość jest tego najdoskonalszym przykładem i wyrazem. Boję się. Czuję się bezradny wobec świadomości, że kiedyś drzwi miejsca cieni otworzę już nie tylko jako gość…